top of page

Stanisław Lem

PRZYJACIEL AUTOMATEUSZA

Adaptacja Helena Radzikowska

 

 

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

Pewien robot, mając wyruszyć w daleką a niebezpieczną drogę, posłyszał o wielce pożytecznym urządzeniu, które wynalazca jego nazwał elektrycznym przyjacielem. Pomyślał, że raźniej mu będzie na duszy, jeśli otrzyma towarzysza, choćby miała być nim tylko maszyna, udał się więc do wynalazcy i poprosił, aby opowiedział o sztucznym przyjacielu. „Służę ci” – odparł wynalazca. (Jak wiadomo, w bajkach wszyscy się „tykają”, nawet smoków nie tytułuje się panami i jedynie do królów trzeba się odzywać w liczbie mnogiej). To mówiąc, wyjął z kieszeni garść metalowych ziarenek, podobnych do drobnego śrutu.

 

AUTOMATEUSZ

Co to jest?

 

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

A jak się nazywasz, bo zapomniałem cię o to zapytać we właściwym miejscu tej bajki?

 

AUTOMATEUSZ

Nazywam się Automateusz.

 

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

To dla mnie za długie, będę cię nazywał Automkiem.

 

AUTOMATEUSZ Kiedy to od Automasza, ale niech ci będzie.

 

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

A zatem, mój zacny Automku, masz przed sobą garść elektroprzyjaciół. Musisz wiedzieć, że z powołania i specjalizacji jestem miniaturyzatorem. To znaczy urządzenia wielkie i ciężkie zmieniam na małe i przenośne. Każde takie ziarenko jest koncentratem elektrycznego myślenia, niezmiernie wszechstronnym i rozumnym. Nie powiem ci, że to geniusz, gdyż byłaby to przesada, podobna do fałszywej reklamy. Co prawda, zamiarem moim jest właśnie stworzyć elektrycznych geniuszów i nie spocznę, póki nie zrobię tak malutkich, aby ich można było nosić w kieszeni tysiące; dopiero kiedy wsypię ich do worków i będę sprzedawał na wagę, jak piasek, dopnę wymarzonego celu. Ale mniejsza o te moje plany na przyszłość. Na razie sprzedaję elektroprzyjaciół na sztuki, i to niedrogo: za jednego biorę tyle, ile zaważy, w brylantach. Przyznasz chyba, jaka to umiarkowana cena, wziąwszy pod uwagę, że możesz takiego elektroprzyjaciela włożyć do ucha, gdzie będzie ci szeptał dobre rady i służył wszelką informacją. Tu masz kawałek miękkiej waty, którą zatkasz ucho, aby przyjaciel nie wypadł, kiedy skłonisz głowę w bok. Czy bierzesz go? Gdybyś reflektował na tuzin, mógłbym odstąpić taniej...

AUTOMATEUSZ

Nie, na razie wystarczy mi jeden. Ale chciałbym jeszcze wiedzieć, czego właściwie mogę się po nim spodziewać? Czy potrafi dopomóc w ciężkiej sytuacji życiowej?

 

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

(podrzuca na dłoni metalowe ziarna) Jasne, przecież po to właśnie jest! Oczywiście, nie możesz liczyć na pomoc w sensie fizycznym, ale nie o nią przecież chodzi. Pokrzepiające uwagi, dobre i bystre rady, rozsądne refleksje, korzystne dla ciebie wskazania, napomnienia, przestrogi, jak również słowa otuchy, sentencje, dodające wiary we własne siły, oraz głębokie myśli, pozwalające sprostać każdej, jakiejkolwiek trudnej, a nawet groźnej sytuacji – oto tylko drobna część repertuaru moich elektroprzyjaciół. Są absolutnie oddani, wierni, stale przytomni, bo nigdy nie śpią, są też nad wyraz trwali, estetyczni, a sam widzisz, jacy poręczni! Więc jak, bierzesz tylko jednego?

 

AUTOMATEUSZ

Tak. Powiedz mi jeszcze, proszę, co będzie, jeżeli mi go ktoś ukradnie? Czy wróci do mnie? Czy doprowadzi złodzieja do zguby?

 

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

Co to, to nie. Będzie mu służył tak samo pilnie i wiernie jak poprzednio tobie. Nie możesz wymagać zbyt wiele, mój Automku, nie opuści cię w biedzie, jeśli ty jego nie opuścisz. Ale to ci nie grozi, jeżeli tylko włożysz go do ucha i będziesz miał je zawsze zatkane watą...

 

AUTOMATEUSZ

Dobrze. A jak mam do niego mówić?

 

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

Wcale nie musisz mówić, wystarczy, abyś bezdźwięcznie wyszeptał cokolwiek, a usłyszy cię doskonale. Co do jego imienia, to zwie się Wuch. Możesz mówić doń „mój Wuchu”, to wystarczy.

 

AUTOMATEUSZ

Doskonale! (Wynalazca waży Wucha; Automateusz płaci mu zań brylancikiem i rusza w drogę. Wuch śpiewa mu do ucha piosenkę, pogwizduje, obaj śmieją się serdecznie. Wuch budzi go co rano.)

 

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

Takim sposobem podróżował Automateusz najpierw lądem, aż dotarł do brzegu morskiego, gdzie oczekiwał go piękny, biały okręt. Niewiele miał dobytku, w mig tedy ulokował się w przytulnej kajucie i z zadowoleniem przyjął hurkot, oznajmiający podniesienie kotwicy i początek wielkiej żeglugi. Przez kilka dni biały okręt płynął wesoło wśród fal, pod promieniami pogodnego słońca, a w nocy kołysał do snu, osrebrzany księżycem, aż jednego ranka wybuchła przeraźliwa burza. Fale, trzy razy wyższe od masztów, waliły się na trzeszczący we wszystkich spojeniach statek i łoskot panował tak przeraźliwy, że Automateusz nie słyszał ani jednego słowa ze wszystkich pocieszeń, jakie bez wątpienia podczas owych ciężkich chwil wszeptywał mu Wuch. Nagle dał się słyszeć niesamowity trzask, słona woda buchnęła do kajuty i na oczach przerażonego Automateusza okręt jął się rozpadać w kawały. Wybiegł na pokład, tak jak stał, a ledwo wskoczył do ostatniej łodzi ratunkowej, przybiegła olbrzymia fala, obruszyła się na statek i pociągnęła go w kotłujące się głębiny oceanu. Automateusz nie widział ani jednego członka załogi, znajdował się w łodzi ratunkowej sam jak palec, pośród rozhukanego morza, i drżał, oczekując chwili, kiedy kolejny bałwan zatopi skaczącą łódkę wraz z nim. Wiatr wył, z niskich chmur potoki siekły wzburzoną powierzchnię morza, i wciąż nie mógł dosłyszeć, co miał mu do powiedzenia Wuch. Wtem dostrzegł wśród odmętów jakieś niewyraźne kształty, zalewane kipiącą bielą; był to brzeg nieznanego lądu, przy którym łamały się fale. Łódź ze zgrzytem osiadła na kamieniach, Automateusz zaś, przemoczony do nitki, ociekający słoną wodą, puścił się na chwiejnych nogach ze wszech sił w głąb zbawczego lądu, byle dalej od fal oceanu. Pod jakąś skałą osunął się na ziemię i zapadł w nieprzytomny sen wyczerpania. (Automateusza budzą ze snu szepty i pogwizdywania Wucha)

 

AUTOMATEUSZ

Ach, doskonale, że jesteś, Wuchu, teraz dopiero widzę, jak to dobrze, że mam cię przy sobie, a właściwie nawet w sobie! (Automateusz zrywa się na równe nogi; biega w kółko; orientuje się, że jest na malutkiej bezludnej wyspie.) AUTOMATEUSZ Przyjacielu! Jesteśmy odcięci od świata! Co robić? WUCH Ha! Ba! Mój kochany! To nie byle sobie sytuacja! Pozwól, a zastanowię się głęboko. Czego ci właściwie trzeba?

 

AUTOMATEUSZ

Ależ jak to? Wszystkiego: pomocy, ratunku, odzieży, środków do życia, przecież tutaj nie ma nic oprócz piasku lub skał!

 

WUCH

Hm! Tak mówisz? Czy jesteś tego całkiem pewny? A nie walają się gdzieś po plaży skrzynie z rozbitego okrętu, pełne narzędzi, ciekawej lektury, strojów na różne okoliczności oraz strzelniczego prochu?

 

(Automateusz szuka; nic nie znajduje)

 

WUCH

Nie ma nic, mówisz? Hm, to bardzo dziwne. Bogata literatura o życiu na wyspach bezludnych niezbicie dowodzi, że rozbitek zawsze znajduje w swym pobliżu topory, gwoździe, słodką wodę, olej, święte księgi, piły, cęgi, strzelby i mnóstwo innych pożytecznych rzeczy. Ale jak nie, to nie. Może jest choć dająca schronienie jaskinia w skałach?

 

AUTOMATEUSZ

Nie, nie ma żadnej jaskini.

 

WUCH

Nie ma, powiadasz? Ba, to już niezwykłe!... Uwaga, przyjacielu! Oto rady, jakich spieszę ci udzielić w tej trudnej sytuacji! Na podstawie obliczeń, których dokonałem, wnioskuję, że znajdujemy się na nieznanej wysepce, stanowiącej rodzaj rafy, a raczej szczyt
podmorskiego łańcucha gór, który powoli wynurza się z odmętów i połączy się z lądem stałym za trzy do czterech milionów lat.

 

AUTOMATEUSZ

Mniejsza o te miliony, co robić teraz?!

 

WUCH

Wysepka leży z dala od szlaków okrętowych. Szansa przypadkowego pojawienia się w jej pobliżu jakiegoś statku wynosi jeden do czterystu tysięcy.

 

AUTOMATEUSZ

O, wielkie nieba! To straszne! Więc co mi radzisz robić?

 

WUCH

Powiem ci zaraz, jeśli tylko nie będziesz mi wciąż przerywał. Udaj się na brzeg morski i wejdź do wody, mniej więcej po pierś. W ten sposób nie będziesz musiał się zbytnio nachylać, co byłoby niewygodne. Następnie zanurzysz głowę i wciągniesz tyle wody, ile tylko będziesz mógł. Jest gorzka, wiem o tym, ale to nie potrwa długo. Tym bardziej jeśli będziesz zarazem maszerował przed siebie. Wnet staniesz się ciężki, a słona woda, wypełniwszy twoje wnętrze, w okamgnieniu przerwie wszelkie organiczne procesy i takim obrotem natychmiast stracisz życie. Dzięki temu unikniesz długotrwałych mąk pobytu na tej wysepce, jak również powolnego konania, a nawet zagrażającego ci przedtem pomieszania umysłowego. Możesz też wziąć do każdej ręki po ciężkim kamieniu. Nie jest to konieczne, wszelako...

 

AUTOMATEUSZ

Zwariowałeś chyba! Mam się utopić? Nakłaniasz mnie do samobójstwa? A to mi dopiero życzliwa rada! I ty mienisz się moim przyjacielem?!

 

WUCH

Ależ tak! Wcale nie zwariowałem, gdyż nie leży to w moich możliwościach. Ja nigdy nie tracę umysłowej równowagi. Tym przykrzej byłoby mi towarzyszyć tobie, mój kochany, kiedy byś ujrzał się jej pozbawionym i powoli ginął w promieniach tego palącego słońca. Zapewniam cię, że dokładnie przeanalizowałem całą sytuację i po kolei wykluczyłem wszelkie szanse ratunku. Nie sporządzisz łodzi czy tratwy, bo nie masz po temu materiałów; nie wyratuje cię stąd, jak się już rzekło, żaden statek; nad wyspą nie przelatują nawet samoloty, z kolei sam też nie zdołasz zbudować maszyny latającej. Mógłbyś, oczywiście, wybrać powolne konanie zamiast śmierci szybkiej i lekkiej, ale jako twój najbliższy przyjaciel gorąco odradzam ci tak nierozsądną decyzję. Jeżeli tylko dobrze wciągniesz wodę...

 

AUTOMATEUSZ

A niech cię pioruny trzasną z twoją dobrze wciąganą wodą!! I pomyśleć, że za takiego przyjaciela dałem pięknie szlifowany brylant! Wiesz, kim jest twój wynalazca? Zwykłym wydrwigroszem, rzezimieszkiem, oczajduszą!

 

WUCH

Na pewno cofniesz te słowa, kiedy wysłuchasz mnie do końca.

AUTOMATEUSZ

A więc nie powiedziałeś mi jeszcze wszystkiego? Czy może masz zamiar bawić mię opowieściami o oczekującym mnie życiu pozagrobowym? Za to dziękuję!

 

WUCH

Nie ma żadnego życia pozagrobowego. Nie zamierzam też okłamywać cię, bo ani chcę, ani umiem to robić. Nie tak pojmuję świadczenie przyjacielskich usług. Posłuchaj mnie tylko uważnie, mój drogi! Jak ci wiadomo, choć na ogół się o tym nie myśli, świat jest nieskończenie różnorodny i bogaty. Znajdują się w nim wspaniałe miasta, pełne gwaru i skarbów nagromadzonych, królewskie pałace, lepianki, urocze i posępne góry, szumiące gaje, łagodne jeziora, upalne pustynie i bezkresne śniegi północy. Taki, jaki jesteś, nie możesz jednak doświadczyć naraz więcej aniżeli jednego, jedynego miejsca spośród tych, które wymieniłem, i milionów, jakie przemilczałem. Można zatem bez żadnej przesady powiedzieć, że dla miejsc, w których jesteś nieobecny, przedstawiasz jak gdyby umarłego, albowiem nie zaznajesz ani pieszczoty bogactw pałacowych, ani nie uczestniczysz w tańcach krajów Południa, ani też nie napawasz oka tęczowaniem lodów Północy. One nie istnieją dla ciebie w sposób równie doskonały, jak nie istnieją właśnie tylko podczas śmierci. Tym samym, jeśli się dobrze zastanowisz i zgłębisz umysłem to, co ci przedstawiam, pojmiesz, że nie będąc wszędzie, to jest w tych wszystkich miejscach czarownych, jesteś prawie że nigdzie. Miejsc dla pobytu jest bowiem, jak się rzekło, milion milionów, a ty możesz zaznać tylko tego jednego, nieciekawego, monotonią swą nawet przykrego, ba – wstrętnego, jakie stanowi ta skalista wysepka. Otóż, między „wszędzie” a „prawie że nigdzie” jest różnica ogromna i ta jest twoim normalnym życiowym udziałem, bo zawsze byłeś w jednym, jedynym miejscu naraz. Natomiast między „prawie że nigdzie” a „nigdzie” zachodzi różnica, mówiąc prawdę, mikroskopijna. Tak zatem matematyka wrażeń dowodzi, że już teraz właściwie ledwo że żyjesz, bo niemal wszędzie jesteś nieobecny, właśnie jak nieboszczyk! To po pierwsze. Po wtóre: spójrz na ten piasek zmieszany ze żwirem, kaleczący twe delikatne stopy – czy uważasz go za bezcenny? Na pewno nie. Oto mnóstwo słonej wody, jej obrzydły nadmiar – czy ci ona potrzebna? Skądże znowu! Oto nieco skał i upalny, wysuszający stawy członków błękit nieba nad tobą. Potrzebujesz tego skwaru nie do wytrzymania, tych martwo rozpalonych głazów? Oczywiście, że nie! A zatem nie potrzebujesz absolutnie niczego ze wszystkich otaczających cię rzeczy, tego, na czym stoisz, co cię nakrywa kopułą nieboskłonu. Cóż pozostaje, jeśli to odjąć? Trochę szumu w głowie, ucisku w skroniach, dudnienia w piersi, nieco dygotania kolan i innych chaotycznych poruszeń. Potrzebujesz, z kolei, owego szumu, ucisku, dudnienia czy dygotania? Bynajmniej, mój drogi! A jeśli i z tego zrezygnować, co wtedy zostanie? Nieco myślowej gonitwy, te wyrazy, jakże podobne do przekleństw, którymi w duchu obsypujesz mnie, twego przyjaciela, jak również duszący cię gniew i mdłości budząca trwoga. Potrzebowałżebyś, pytam na koniec, tego strachu wstrętnego i bezsilnej wściekłości? Oczywiście, że i to ci na nic. Jeśli przeto odejmiemy i owe uczucia zbędne, nie pozostanie już nic, ale to nic, powiadam, zero, i tym właśnie zerem, to jest stanem wiekuistej równowagi, trwałego milczenia i doskonałego spokoju pragnę cię, jako prawdziwy przyjaciel, obdarzyć!

 

AUTOMATEUSZ

Ależ ja chcę żyć! Chcę żyć! Żyć!! Czy słyszysz?!

 

WUCH

A, to już mowa nie o tym, czego doznajesz, ale czego sobie życzysz. Pragniesz żyć, to jest posiadać przyszłość, która staje się teraźniejszością, do tego bowiem sprowadza się przecież życie. Niczego więcej w nim nie ma. Otóż żyć nie będziesz, bo nie możesz, jakeśmy już ustalili. Rzecz w tym tylko, w jaki sposób przestaniesz żyć – podczas długich męczarni czy też lekko, kiedy, wciągnąwszy jednym haustem wodę...

 

AUTOMATEUSZ

Dosyć! Nie chcę! Precz! Precz!!!

 

WUCH

A to co znowu? Mniejsza nawet o tę obraźliwą formę rozkazu, która kojarzy mi się nieodparcie z wypowiedzeniem przyjaźni, ale jak możesz wyrażać się tak nierozumnie? Jak możesz wołać do mnie „precz”? Czy ja mam nogi, na których mógłbym sobie odejść? Czy choćby ręce, by na nich się odczołgać? Przecież wiesz doskonale, że tak nie jest. Jeśli chcesz się mnie pozbyć, bądź łaskaw wyjąć mnie z ucha, które, zapewniam, wcale nie jest najmilszym miejscem na świecie, i porzuć mnie gdziekolwiek!

 

AUTOMATEUSZ

Dobrze! Zaraz to zrobię!

(Automateusz dłubie palcem w uchu, potrząsa głową – na próżno – nie udaje mu się uwolnić Wucha)

 

WUCH

Zdaje się, że nic z tego. Wygląda na to, że nie rozłączymy się, chociaż nie jest to ani po twojej, ani po mojej myśli. Jeśli tak, to z faktem tym należy się pogodzić, fakty bowiem to mają do siebie, że racja jest zawsze po ich stronie. Dotyczy to, nawiasem mówiąc, także twego obecnego położenia. Pragniesz mieć przyszłość, i to za wszelką cenę. Wydaje mi się to nieroztropne, ale niech i tak będzie. Pozwól więc, abym ci tę przyszłość odmalował w grubszym zarysie, znane bowiem lepsze jest zawsze od nieznanego. Gniew, który miota tobą obecnie, rychło ustąpi miejsca poczuciu bezsilnej rozpaczy, tę zaś, po szeregu tyluż gwałtownych, co daremnych wysiłków odkrycia ratunku, zastąpi z kolei bezmyślne otępienie. Tymczasem potężny skwar słoneczny, który nawet mnie dochodzi w tym zacienionym miejscu twej osoby, będzie, zgodnie z nieubłaganymi prawami fizyki i chemii, wysuszał coraz bardziej całe twoje jestestwo. Najpierw ulotni się smar twoich stawów i przy każdym najmniejszym poruszeniu będziesz zgrzytał i skrzypiał okropnie, mój biedaku! Następnie, gdy czerep rozpali ci się od żaru, zobaczysz wirujące kręgi rozmaitych barw, ale nie będzie to podobne bynajmniej do oglądania tęczy, ponieważ...

 

AUTOMATEUSZ

Zamilknij wreszcie, ty męczyduszo! Wcale nie chcę słyszeć, co się ze mną stanie! Milcz i nie odzywaj się, rozumiesz?!

 

WUCH

Nie potrzebujesz tak krzyczeć. Wiesz doskonale, że dochodzi mnie każdy twój najsłabszy szept. A więc nie chcesz znać mąk swej przyszłości? Z drugiej strony pragniesz ją mieć? Cóż za nielogiczność! Dobrze, wobec tego zamilknę. Zaznaczę tylko, że postępujesz niewłaściwie, koncentrując na mnie swój gniew, zupełnie jak gdybym to ja był winien twemu godnemu pożałowania położeniu. Sprawcą nieszczęścia była, jak wiesz, burza, ja zaś jestem twym przyjacielem i uczestniczenie w oczekujących cię mękach, cały ów porozdzielany na akty spektakl cierpień i konania już teraz sprawia mi, w antycypacji, rzetelną przykrość. Strach ogarnia mię doprawdy na myśl, co będzie, kiedy olej...

AUTOMATEUSZ

A więc nie chcesz zamilknąć? Czy też nie możesz, ty obrzydły potworze?! O, gdybym miał tu, pod ręką, bodaj gałązkę jakąś czy kawałek patyka, którym mógłbym cię wydłubać, natychmiast uczyniłbym to i roztrzaskał cię pod obcasem!

 

WUCH

Marzysz o tym, aby mnie zniszczyć? Zaiste, nie zasługujesz ani na elektroprzyjaciela, ani na żadną inną po bratersku współczującą ci istotę! (Ciąg dalszy kłótni na muzyce? Uspokojenie, milczenie)

 

WUCH

Czemu nic nie mówisz? Czy może latają ci już przed oczyma te kręgi, o których wspomniałem?

 

AUTOMATEUSZ

 

WUCH

Aha! Więc nie tylko kręgi, ale, według wszelkiego prawdopodobieństwa, także i owo bezmyślne odrętwienie, które tak precyzyjnie udało mi się przewidzieć. Dziwna rzecz, doprawdy, jak nierozumnym stworzeniem jest istota rozumna, zwłaszcza przyciśnięta okolicznościami. Zamknąć ją na wyspie bezludnej, gdzie musi zginąć, udowodnić, jak dwa a dwa cztery, że to nieuchronne, ukazać jej furtkę wyjścia z tej sytuacji, w którą zmierzając, uczyni jedynie możliwy użytek ze swej woli i rozumu – czy będzie za to wdzięczna? Gdzież tam, pragnie nadziei, a jeśli jej nie ma i być nie może, czepia się pozorów i woli wejść w głąb szaleństwa niż do wody, która...

 

AUTOMATEUSZ

Przestań mówić o wodzie!!

 

WUCH

Chodziło mi tylko o podkreślenie twych motywów irracjonalnych. Nie namawiam cię już do niczego. To znaczy do żadnych czynów, bo jeśli chcesz umierać powoli albo raczej, nie chcąc nic robić w ogóle, bierzesz się do takiego umierania, należy tę rzecz dobrze przemyśleć. Jakże fałszywe i niemądre jest lękanie się śmierci jako stanu, który zasługuje raczej na apologię! Cóż może się równać z doskonałością nieistnienia? Zapewne, prowadząca doń agonia, jako taka, nie stanowi zjawiska atrakcyjnego, ale z drugiej strony nie było jeszcze nikogo tak słabego duchem czy ciałem, kto by jej nie wytrzymał i nie potrafił całkowicie, bez reszty i do samiuteńkiego końca skonać. Więc nie jest ona niczym godnym specjalnego wyróżnienia, jeśli należy do rzeczy, które potrafi byle słabeusz, osioł i huncwot. Co więcej, jeśli każdy może dać jej radę (a przyznasz chyba, że tak jest, ja przynajmniej nie słyszałem o nikim, komu by nie starczyło na nią sił), to lepiej porozkoszować się myślą o wszechłaskawej nicości, która rozpościera się tuż za jej progiem. Ponieważ, skonawszy, niepodobna myśleć, jako że śmierć i myślenie nawzajem się wykluczają, kiedyż, jeśli nie za życia jeszcze, godzi się roztropnie i dokładnie przedstawić sobie te wszystkie przywileje, wygody i przyjemności, jakimi obsypie cię śmierć?! Pomyśl tylko, proszę: żadnych zmagań, trwóg ani lęków, żadnych cierpień ducha ni ciała, żadnych złych przygód, i to w jakiej skali! Choćby się wszystkie złe moce związały i sprzysięgły przeciwko tobie, nie dosięgną cię! O, doprawdy, niezrównane jest słodkie bezpieczeństwo umarłego! A jeśli jeszcze dodać, że nie jest ono niczym przelotnym, nietrwałym, przemijającym, że nic nie może odwołać go ani naruszyć, wówczas niezrównany zachwyt...

 

AUTOMATEUSZ

A bodajeś sczezł!

 

WUCH

Jakże mi przykro, że to niemożliwe! Nie tylko względy egoistycznej zazdrości (bo nie ma nic ponad śmierć, jak właśnie mówiłem), ale najczystszy altruizm skłania mnie do towarzyszenia ci w nicość. Wszelako nie da się tego zrobić, ponieważ mój wynalazca sporządził mnie niezniszczalnym, pewno ze względu na swe konstruktorskie ambicje. Doprawdy, gdy pomyślę, że będę tkwił wewnątrz twego zaskorupiałego od soli morskiej, wyschłego zewłoku, którego rozpad na pewno będzie szedł powoli, że będę tak siedział i gadał do samego siebie, ogarnia mnie smutek. A ile się potem naczekam, zanim przybędzie wreszcie ów, pierwszy z czterechset tysięcy, statek, który, zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, natknie się w końcu na tę wysepkę...

 

AUTOMATEUSZ

Co?! Ty nie zmarniejesz tu?! Więc ty będziesz żył, podczas kiedy ja... O! Niedoczekanie! Nigdy! Nigdy!! Nigdy!!! (Znowu zaczyna skakać, trząść głową i dłubać w uchu. Miota się w szale wśiekłości.)

 

WUCH

Ależ przestań! Co, czy już oszalałeś? Chyba za wcześnie na to! Uważaj, zaszkodzisz sobie! Jeszcze ci się coś złamie lub zwichnie! Uważaj na kark! Przecież to nie ma sensu! Co innego, gdybyś mógł od razu, wiesz... ale w ten sposób tylko się okaleczysz! No, mówię ci, że jestem niezniszczalny i kwita, niepotrzebnie się więc męczysz! Nawet gdybyś mnie wytrząsnął, nie zdołasz uczynić mi nic złego, to jest dobrego, chciałem powiedzieć, bo wszak zgodnie z tym, co już tak szeroko przedstawiłem, śmierć jest czymś godnym zazdrości. Au! Przestań wreszcie! Jak można tak skakać! (Wuch wypada z ucha Automateusza z okrzykiem ulgi. Automateusz wycieńczony osuwa się na ziemię. Nie zauważa od razu pustki w uchu.)

 

AUTOMATEUSZ

To nic, to tylko przejściowe osłabienie. Ale już ja cię wytrzęsę, już ja cię wezmę pod obcas, mój ty przyjacielu kochany, czy słyszysz? Słyszysz? Hej! A to co?! (Rozgląda się nerwowo, zaczyna szukać Wucha.)

 

AUTOMATEUSZ

Wuchu! Wuchuuu!!! Gdzie jesteś? Odezwij się!! Zmieniłem zdanie. Moim jedynym życzeniem jest pójść za twoimi dobrymi radami. Chcę się utopić, pragnę tylko wysłuchać przedtem ponownie pochwały śmierci. (Znajduje metaliczne ziarenko; próbuje je zdeptać, rozgnieść kamieniem - ono jednak pozostaje nienaruszone. W końcu siada z Wuchem na dłoni.)

AUTOMATEUSZ

A! Jesteś, mój robaczku! Jesteś, przyjacielska kruszyno! Mam cię, mój ty drogi, wiecznotrwały! No, zaraz zobaczymy, jak to tam jest z tą twoją solidnością, z tą wiekuistością wykonania, zaraz ją sprawdzimy. Masz!!!... Co, takiś mocny? Zaraz znajdziemy twardszy kamień… Jeżeli nawet nie uda mi się ciebie rozgnieść, to bądź spokojny, że się tobą zaopiekuję, jak należy. Na ten okręt będziesz sobie musiał poczekać, mój kochany, bo cisnę cię w głąb morza i poleżysz tam aż do siódmej nieskończoności. Będziesz miał moc czasu na przemiłe rozmyślania w samotności tak hermetycznej! Nie zyskasz nowego przyjaciela, już ja się o to postaram!

 

WUCH

Mój ty poczciwcze, i cóż mi zaszkodzi pobyt na dnie morskim? Rozumujesz kategoriami istoty nietrwałej, stąd twoje omyłki. Przecież, zrozum to, albo morze wyschnie kiedyś, albo pierwej całe dno jego wydźwignie się jako góra i stanie się lądem. Czy to nastąpi za sto tysięcy lat, czy za miliony – nie ma dla mnie znaczenia. Nie tylko jestem niezniszczalny, ale i nieskończenie cierpliwy, jak winieneś był zauważyć, choćby po spokoju, z jakim znosiłem objawy twego zaślepienia. Więcej ci powiem: nie odpowiadałem na twe wołania, pozwalając siebie szukać, bo chciałem ci oszczędzić daremnej fatygi. Milczałem też, gdyś po mnie skakał, aby niebacznym słowem nie wzmóc twej zaciekłości, boby ci to jeszcze mogło zaszkodzić.

 

AUTOMATEUSZ

Rozdepczę cię! W proch cię zetrę, ty łajdaku!!

 

WUCH

Nie wierzę, by ci się udało, ale próbuj! Proszę! Jeszcze go raz! Nie tak, bo zbyt szybko się umęczysz! Razem nogi! I hop – w górę! I hopsa-sa! Hopsa-sa! Skacz wyżej, powiadam, to i siła uderzenia wzrośnie! Nie możesz już? Doprawdy? Co, nie potrafisz? O, to, to właśnie! Wal kamieniem z góry! O, tak! Może weźmiesz inny? Czyżby nie było większego? Jeszcze raz! Łupu-cupu, przyjacielu drogi! Jaka szkoda, że nie jestem w stanie ci pomóc! Czemu przestałeś? Czyżbyś się wyzbył sił tak prędko? Jaka szkoda... No, ale to nic... Zaczekam, odpocznij sobie! Niech cię wiaterek ochłodzi... (Automateusz pada na ziemię.)

 

WUCH

Gdybym nie był twym elektroprzyjacielem, powiedziałbym, że postępujesz haniebnie. Okręt zatonął wskutek burzy, wyratowałeś się ze mną, służyłem ci poradą, jak umiałem, a kiedy nie obmyśliłem ratunku, gdyż to niemożliwe, uwziąłeś się, za słowa szczerej prawdy i rady, by mnie zniszczyć – mnie, jedynego twego towarzysza. Co prawda w ten sposób odzyskałeś przynajmniej jakiś cel w życiu, więc choćby za to winieneś mi wdzięczność. Ciekawe, że też myśl o moim przetrwaniu wydaje ci się tak nienawistna...

 

AUTOMATEUSZ

To się dopiero pokaże, czy przetrwasz! Jeszcze się nie rzekło ostatniego słowa.

 

WUCH

Nie, ty doprawdy jesteś paradny. Wiesz co? Spróbuj położyć mnie na klamrze twego pasa. Jest stalowa, a stal chyba twardsza od głazów. Możesz spróbować, chociaż osobiście przekonany jestem, że i to na nic, ale rad bym ci jakoś pomóc...
(Automateusz idzie za radą Wucha. Bezskutecznie)

 

WUCH

A to mi rozumna istota, dalibóg! Popada w otchłań stroskania, bo nie może zetrzeć z powierzchni ziemi jedynej bratniej istoty w całym tym martwym obszarze! Powiedz, czy ci nie wstyd choć trochę, mój Automateuszku?

 

AUTOMATEUSZ

Milcz, śmieciu gadatliwy!

 

WUCH

Dlaczego mam milczeć? Widzisz, gdybym źle ci życzył, zamilkłbym już dawno, ale wciąż jestem twoim elektroprzyjacielem. Będę ci też towarzyszył w mękach konania jako druh niezłomny, choćbyś się na głowie postawił, a ty nie wrzucisz mnie do morza, luby, albowiem zawsze lepiej jest mieć publiczność. Będę zatem publicznością twej agonii, która przez to na pewno wypadnie lepiej niż w skrajnym osamotnieniu; ważne są uczucia, mniejsza o to jakie. Nienawiść do mnie, twego prawdziwego przyjaciela, wesprze cię, uczyni odważniejszym, uskrzydli twą duszę, nada jękom brzmienie czyste i przekonywające, usystematyzuje też drgawki i ład wprowadzi w każdą z ostatnich twoich chwil, a to przecie niemało... Co do mnie, obiecuję, że będę mówił niewiele i nie komentował niczego, bo gdybym postępował inaczej, jeszcze bym niechcący mógł roztrzaskać cię takim nadmiarem przyjaźni, którego byś nie zniósł, gdyż, po prawdzie, paskudny masz charakter. Ja wszakże i temu podołam, albowiem dobrocią odpowiadając na złość, unicestwię cię, w ten sposób zaś wybawię cię od siebie samego – z przyjaźni, powtarzam, nie z zaślepienia, gdyż sympatia nie zamyka mi oczu na ohydę twej natury...

 

AUTOMATEUSZ

Okręt! Okręt!! Okręt!!!

 

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

Okręt wyraźnie zmierzał w stronę wysepki i wnet wysłał ku niej ratunkową szalupę. Jak się potem okazało, kapitan okrętu, który wiózł był Automateusza, tuż przed zatonięciem zdążył jeszcze wysłać radiotelegram, wzywający pomocy, dzięki czemu cały obszar morski przetrząsały liczne statki, a jeden z nich dotarł właśnie do wysepki. Gdy szalupa z marynarzami wpłynęła na płytką wodę u brzegu, Automateusz z początku chciał wskoczyć do niej sam, ale po namyśle wrócił biegiem po Wucha, bał się bowiem, że ten podniesie krzyk, który usłyszą przybyli, to zaś mogłoby doprowadzić do niemiłych pytań, a może i oskarżeń rzucanych przez elektroprzyjaciela. By tego uniknąć, porwał Wucha, a nie wiedząc, jak i gdzie go schować, czym prędzej wetknął go sobie na powrót do ucha. Nastąpiły wylewne sceny powitania i dziękczynienia, podczas których Automateusz zachowywał się bardzo hałaśliwie, bał się bowiem, że któryś z marynarzy posłyszy głosik Wucha. Elektroprzyjaciel mówił bowiem przez cały czas, powtarzając:

 

WUCH

No, no, to było doprawdy nieoczekiwane! Wypadek jeden na czterysta tysięcy... Ale też szczęściarz z ciebie! Mam nadzieję, że stosunki między nami ułożą się teraz wybornie, tym bardziej iż nie odmówiłem ci niczego w najtrudniejszych chwilach, poza tym jestem dyskretny i co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr!

NARRATOR/AUTOR/WYNALAZCA

Kiedy okręt przybił po długiej żegludze do brzegu, Automateusz zadziwił nieco otoczenie, wyrażając niezrozumiałą dla nikogo chęć zwiedzenia pobliskiej huty, w której pracował wielki młot parowy. Opowiadano, że zachowywał się podczas zwiedzania dosyć osobliwie, albowiem podszedłszy do stalowego kowadła w ogromnej hali, jął z całej siły rzucać głową, jakby chciał sobie wytrząść mózg z ucha na podstawioną rękę, a nawet podskakiwał na jednej nodze, obecni udali wszakże, że tego nie dostrzegają, gdyż uważali, że osoba, wyratowana tak niedawno z przeraźliwej opresji, może przejawiać niewytłumaczalne ekstrawagancje, wywołane naruszeniem umysłowej równowagi. Co prawda i później Automateusz odmienił dawniejszy tryb życia, popadłszy najwidoczniej w zmieniające się manie. To zbierał jakieś środki wybuchowe, a nawet próbował dokonać eksplozji w swym mieszkaniu, co udaremnili sąsiedzi, zwracając się do władz, to znowu jął ni z tego, ni z owego kolekcjonować młoty i pilniki karborundowe, a znajomym opowiadał, iż zamierza zbudować nowy typ maszyny do czytania myśli. Stał się później samotnikiem i nabrał zwyczaju głośnego rozmawiania z samym sobą, a czasem słychać było, jak biegając po domu, głośno monologuje, a nawet wykrzykuje słowa podobne do przekleństw. Wreszcie, po wielu latach, popadłszy w nową obsesję, zaczął skupować całymi workami cement. Utoczył z niego ogromną kulę, a gdy stwardniała, wywiózł ją w niewiadomym kierunku. Opowiadano, jakoby wynajął się na stróża przy opuszczonej kopalni i w jej szyb strącił pewnej nocy ogromny kloc betonowy, a potem do końca swych dni krążył po okolicy i nie było takiego śmiecia, którego nie zbierałby, aby je ciskać w głąb pustego szybu. Istotnie, przejawiał obyczaje dosyć niezrozumiałe, ale większość owych plotek nie zasługuje chyba na wiarę. Trudno uwierzyć, aby przez całe lata nosił jeszcze w sercu urazę do elektroprzyjaciela, któremu tak wiele przecież zawdzięczał.

bottom of page